niedziela, 24 lutego 2013

Piekny obraz sygnowany przez Juliusza Słabiaka, jednego z najlepszych uczniów Kossaka

Witam, dzisiaj chciałbym opowiedzieć wam jak to w rodzinnym domu znalazłem ciekawostkę.. Podczas odwiedzin w rodzinnym domu, robiąc porządki natknąłem się na obraz. Rama była okropna, motyw nie godny zainteresowania, mama chciała go wyrzucić. Wziąłem go do ręki i zacząłem oglądać, wpatrywać się i.. zauważyłem piękno.

Obraz był sygnowany - Juliusz Słabiak. Szczerze mówiąc malarz wtedy nie był mi znany. Obraz był namalowany techniką olejną na.. kartonie, co się bardzo rzadko spotyka. Wziąłem obraz do Niemiec i cieszyłem się nowym nabytkiem. Jeszcze bardziej się ucieszyłem kiedy otworzyłem tylnia ścianę, czyli tylko usunąłem papier. Na tylnej stronie zobaczyłem pieczątkę DESA Dzieła Sztuki i Antyki w Katowicach.


Pojawił się uśmieszek - obraz był wyceniony na 700 złotych (według cen z 1961 roku). No tak, w tamtych latach to była cała wypłata. Jak później się dowiedziałem, życie i twórczość w latach 1917-1973. Był również jednym z najlepszych uczniów Wojciecha Kossaka.



Jego twórczość oddaje w pełni naukę którą zaczerpnął oraz uwidacznia mistrzostwo pędzla - malował razem z Kossakami. A tak z ciekawostek to czytałem kiedyś że w rodzinie Kossaków to bywało i tak że "syn namalował a tatuś podpisał sygnaturę" ;)



Ale moi drodzy nie tylko Polacy kombinowali żeby zarobić pieniądze Salvatore Dali również podpisywał puste kartki które później były drukowane. A za puste kartki dostawał pieniądze ponieważ często mu ich brakowało.

Idac dalej około w XVIII wieku też tak robili np. Rodzina Rugendass, a Georg Philippe drukował piękne Akwatinty, a po śmierci syn Christian dalej drukował grafiki
tatusia..

Dziękuję za uwagę i zapraszam wkrótce.

Nieprzyjemna sytuacja z poznanskim antykwariuszem oraz skarby w domu..

Witam ponownie, dzisiaj chciałbym opowiedzieć nieco przykre zdarzenie. Mniej więcej dwa lata temu przyjechałem do Poznania i przywiozłem okolo 50 kartek pocztowych z przedwojennymi widokami miast polskich. Kartki te kupiłem w rejonach Stuttgartu oczywiście.. na Flomarku. Ceny polskich kartek w Niemczech są naprawdę do zaakceptowania. Ale przyznam ze jak zacząłem zbierać kartki pewnego słonecznego lata spacerując po flomarku spotkałem starszego Pana, był naprawdę bardzo
miły i miał kartki z Raciborza (górny Śląsk)

Zobaczyłem ulice na której mieszkałem i to mnie zafascynowało. Kupiłem od niego piękną litografie z 1902 roku. Byłem naprawdę podekscytowany patrząc na moja ulice z 1902 roku.


Na imię miał Heinz .M. z Sindelfingen (kolo Stuttgartu). Zacząłem się z nim spotykać, wymieniać kartki oraz razem jeździliśmy na tzw Postkarten Borse. Z czasem miałem piękną kolekcje, a Heinz uczył mnie na co zwracać uwagę, co kupować, przekazał mi wiedzę która nabył przez dziesiątki lat. Pochodził z Wrocławia, mówił piękną polszczyzna pomimo ze kilkadziesiąt lat mieszkał w Niemczech. Pisze o nim ponieważ niestety dwa lata temu po ciężkiej chorobie zmarł. Był bardzo dobrym człowiekiem, przyjacielem i zawsze bede o nim pamietal - cieszę się ze go poznałem.

Wracając do mojej opowieści - ponieważ miałem naprawdę ładna kolekcje kartek (około 200) a takze należałem do grona kolekcjonerów z Raciborza - po jakimś czasie skontaktował się ze mną Pan Andrzej redaktor Nowin Raciborskich i autor książek związanych z okolicami Raciborza. Poprosił mnie o udostępnienie części kartek w celu ich opublikowania w jego książce.


Oczywiście nie odmówiłem a w zamian za to otrzymałem pierwsze wydanie z dedykacja. Ucieszyłem się czytając wstęp ze bardzo dziękuje Panu Krzysztofowi za udostępnienie części kolekcji w celu opublikowania w książce :)

Ale wracając do Poznania.. będąc w poznaniu poszedłem do sklepu z antykami który znajdował się w jednej z bocznych ulic Rynku za znanymi koziołkami. Wchodząc do sklepu zobaczyłem parę ciekawych obrazów z okresu secesji. Przedstawiłem kartki które miałem na sprzedaż ,wybrał sobie kolo dwudziestu które go interesowały.



Wśród kartek na sprzedaż zawieruszyły się moje piękne litografie z Raciborza. Oczywiście chciał je kupić jednak oznajmiłem mu ze NIE sa na sprzedaz. On wybieral jeszcze kartki a ja oglądałem obrazy, grafiki i rzeczy które mieściły się w szklanej witrynie. Po paru minutach pokazał kartki które weźmie, przeglądnąłem zaproponowałem cenę która zaakceptował. Pooglądałem witrynę i pożegnałem się. Kiedy wróciłem do domu chciałem wyciągnąć moje Raciborskie litografie - niestety.. juz ich nie bylo.. sprawdzałem kilka razy, niestety PAN ANTYKWARIUSZ MNIE OKRADŁ!!! Była niedziela a ja musiałem wracać do Niemiec, miałem wizytówkę – zadzwoniłem. Bardzo nieprzyjemny Pan wyzwał mnie i powiedział za żadnych kartek nie ma - było mi bardzo przykro, to były piękne litografie z 1897, 1898,roku. Cieszę się ze moje kartki pozostały w książkach .

Tak moi drodzy - tak tez w życiu bywa.. w Polsce..

środa, 6 lutego 2013

Tajemniczy manuskrypt z XIII wieku...

Witam ponownie. Dzisiaj chciałbym zaprezentować historyjkę która przeniesie Was w XIII wiek.

Pewnego lata, któregoś roku - nie pamiętam dokładnie kiedy to było ale były jeszcze Marki. Byłem u mojej znajomej, która miała sklep z Antykami. Jak zawsze obleciałem wszystkie trzy pomieszczenia oraz stodołę gdzie były mniej cenne rzeczy. W rogu niedaleko starej komody do renowacji stał obraz. Nic szczególnego, dom na górze i parę drzew. Wziąłem obraz do ręki, sygnatura była nieczytelna, rok 1844. Odruchowo oglądając ramę obróciłem obraz na druga stronę. Na drugiej stronie była jakaś kartka przyklejona. Była cala zakurzona, brudna ale zarazem interesująca ponieważ była starym stylem pisana. Na pierwszy rzut oka 16 wiek. Wziąłem obraz i kupiłem go za cenę 50 Marek. Oczywiście napiłem się jeszcze kawy, pogadaliśmy o aukcjach i pojechałem do domu.



W domu zacząłem oglądać nowy nabytek pod lupą. Przyznam ze czytałem już niemieckie książki z XVI wieku i czasem nabiera się wprawy w czytaniu dawnych czcionek lecz tego pisma przeczytać nie potrafiłem.. Parę tygodni później spotkałem znajomego opowiadając o tajemniczym kartce ręcznie pisanej. Poprosił żebym wieczorem do niego przyszedł i zobaczy sobie ten manuskrypt. Wieczorem kolo 20 pojechałem do niego, już przy wejściu prosił żebym pokazał ten manuskrypt.


Po dokładnym obejżeniu stwierdził ze najprawdopodobniej jest to kartka z jakiejś księgi pieśni maryjnych z końca XIII wieku. Byłem w szoku. Znalazłem taki rarytas za obrazem.. Parę miesięcy później sprzedałem ten manuskrypt za cenę która w pełni mnie zadowoliła ;)



Własnie tak dzieła ten biznes - kupi się coś - człowiek cieszy sie jak małe dziecko, by potem sie tego pozbyć. Wiem ze to rarytas ale nie potrafiłem tego nawet przeczytać, a mieć coś by tylko mieć..? Po co? Pozostały zdjęcia które Wam prezentuje poniżej.

Dziękuje za uwagę.

Medal okolicznościowy miasta Raciborza na Śląsku

Witam po raz kolejny! ;)

Dzisiaj chciłbym zaprezentować piekny medal okolicznościowy z Raciborza w województwie ślaskim. Parę lat temu miałem okazję kupić ten własnie okaz ;) Oczywiście w tamtych czasach nie miałem przy sobie komórki z Internetem, zeby dokładnie sprawdzić.. tak wiec kupiłem medal troche "na czuja" ;) za jedyne 50 Euro. Piekny, z brązu - medal był wydany przez Miasto Racibórz z okazji urodzin Księżniczki Amelii Victorii Caroliny Euphemii Marii von Ratibor - urodzonej trzeciego Października 1846 roku. Nakład nieznany - pewnie bardzo mały.


Z medalem związana jest smutna historia śmierci księżniczki, w sierpniu 1847 roku. Była to tragedia rodzinna a medal został wydany aby upamiętnic pamięć o księżniczce, która chociaż ten krótki czas spędziła na świecie.



Medal ten, użyczyłem na klika lat muzeum w Raciborzu, jednak po pewnym czasie zdecydowałem się go odebrać i pokazać wszystkim ten rarytas. Tymbardziej że leżał gdzieś w ciemnej gablocie - zresztą kto dzisiaj chodzi do Muzeum.. ;)

Pozdrawiam ;)

Rycina z sygnaturą R. Nägele

Witam!

Jak zwykle zabieram was na wycieczkę - tym razem jednak nie na flomark a do sklepu z Antykami. Jak co tydzień po flomarku oblatywałem jeszcze sklepiki z Antykami. Wpadłem do znajomego Klausa - czasami tez u niego coś sprzedałem, zamieniłem a czasami coś kupiłem. I tak było tym razem, wśród jakiś starych podartych grafik znalazłem małą rycinę.

Motyw nie ciekawy, jakaś plaża nad morzem ale.. sygnatura R. Nägele. Ten grafik był mi dość znany. Zawsze przy zakupie należy zachować zimną krew, nie pokazywać emocji itd.. Jak zwykle spokojnym glosem zapytałem o cenę, odpowiedź była wesoła "jak dla Ciebie 15 Euro" ;) Zapłaciłem, posiedziałem, jedno piwko wypiłem i pojechałem do domu. W ramach wyjasnienia - w Niemczech można jedno piwo wypić i jechać samochodem więc.. na leciutkim gazie z wesołą miną jechalem do domu.



Jak zwykle, przypatrzyłem sie dokladnie rycinie i bardzo sie ucieszyłem.. jak sie okazało był to oryginał, sygnowany. Tydzień poźniej dałem na Ebay i sprzedałem grafike za 375 Euro. Tak jest - nikt wszystkiego nie jest w stanie wiedzieć, oczywiście w tym również i ja. Dla przykładu.. kiedyś u jednego znajomego antykwariusza widziałem rosyjski obraz, piekna Trojka. Buł duży, 120cm X 50cm, piękna rama, trochę zakurzony.

Chciałem kupić, zapytałem o cenę, chciał 500 Marek. Powiedziałem ze wpadnę w przyszłym tygodniu. Przyjechałem w sobote, obrazu już nie było :( Najgorsze było przede mną.. Pól roku póżniej widziałem ten obraz w katalogu domu Aukcyjnego Nagel w Stuttgarcie, cena wywoławcza 120.000 Marek. Wierzcie mi.. ten obraz dłuuugo chodził mi jeszcze po głowie.. Coż, takie życie. Jak to mawiaja Amerykanie "Show must go on!" ;)

Dziękuje za uwagę.

wtorek, 5 lutego 2013

Nowe Wiadomości Ekonomiczne i Uczone Albo Magazyn - Rok Wydania 1758

Dzisiaj wybieramy się w długą podroż na flomark w Kijowie, na Ukrainie

Wszystko zaczęło się spontanicznym zaproszeniem mojego przyjaciela Sławka, który od lat mieszka w Kijowie. Oczywiście zanim się wybrałem to trochę potrwało. Szczerze mówiąc połączenia z Kijowem kiedyś były bardzo kiepskie. Musiałem lecieć do Wiednia a dopiero stamtad do Kijowa. Dzisiaj można bezpośrednio lecieć z lotniska niedaleko Ulm bezposrednio do Kijowy (koszt to około 100 Euro).

I tak, wyruszyłem w ta długa podroż. Lot do Wiednia był naprawdę fajny, spokojny i z pełną kulturą. Z lotem z Wiednia do kijowa było trochę gorzej, ciasno, głośno i.. może daruje sobie komentarze. Doleciałem i to jest najważniejsze ;)

Na lotnisku było naprawdę wesoło - parkują jak chcą, gdzie chcą i w ogole Ameryka ;) Sławek musiał w tygodniu pracować, wiec sam zwiedzałem Kijów poszukując docelowo.. oszywiscie flomarku.

W pierwszy dzień pojechałem do centrum taksówką - oczywiście taksiarz mnie oszukał na maksa - powinienem zapłacić około 50 Grywień a zapłaciłem cos koło 220.. Kiedy wrócilem do domu Sławeka, śmiał sie że dałem się tak nabrać a kilka razy mówił mi daj max 50 Grywien i nie więcej. Hehe! Cóż, taka rola turysty..

Wracając do opowieści - flomark oczywiście znalazłem - było dużo towaru, przede wszystkim medale z II wojny światowej. Ale mnie to nie bawiło. Wiedziałem od znajomego kolekcjonera ze Stuttgartu że na Ukrainie i w USA jest dużo oryginalnych matryc (z II wojny światowej) do medali, odznak i orderów. Wiec jest bardzo trudno odróżnić od oryginału z II wojny światowej. Zresztą ceny też były wysokie od 30 do 50 USD.

Byłem w Kijowie równy tydzien i można powiedzieć ze cały zwiedziłem na piechotę. Któregoś dnia spacerując już bezcelowo wąskimi uliczkami Kijowa zobaczyłem mały Antykwariat. Mieścił się w dolnej części budynku z okresu Secesji. Otworzyłem ostrożnie drzwi z pytaniem czy otwarte - młody głos zaprosił mnie do środka. Pomieszczenie było dość duże - około 130 metrów kwadratowych i wszystko wypełnione książkami grafikami i jakimiś gazetami pamiętającymi chyba jeszcze czasy Lenina.



Spokojnie obserwując młodego sprzedawcę zapytałem czy nie ma cos polskiego. Obserwował mnie, chwile rozmawiał z kolegą, podszedł i powiedział ze owszem ze ma coś polskiego. Po chwili wrócił przynosząc mi małą skóra oprawioną książkę. Otworzyłem i czytam:

"Nowe Wiadomości Ekonomiczne i Uczone Albo Magazyn"
Tom PIerwszy Cześc Pierwsza - Rok Wydania 1758 w Warszawie

Chwile czytałem, stan na te lata bardzo dobry. Po chwili spokojnym głosem zapytałem o cenę. Otrzymałem szybką odpowiedź - 200 USD.



CHciałem sie targować i dać choćby 180 USD ale cena była 200 i koniec .Nie widziałem żadnych emocji w jego twarzy, wyciągnąłem więc 200 dolców i wziąłem książeczkę. Wracając do domu cieszyłem się zakupem - książeczki była mała i niepozorna. W domu u Sławka zacząłem czytać moją nową lekturę. Nagle, patrząc przez lupę przeczytałem napis rosyjskiej pieczęci "Narodnaja Biblioteka Ukrainy". Obleciał mnie zimny pot - cholera jak ja to przewiozę samolotem? Jak znajdą to chyba mnie zamkną. Przychodziły mi różne myśli do głowy. I tak pobyt się kończył, trzeba było wracać..



Przyznam że bałem się, książeczkę miałem całą drogę przy sobie jako bagaż podręczny. Dojechałem do Stuttgartu bez zadnego problemu a w domu robiąc reserch'e dowiedziałem się że jestem w posiadaniu pierwszego wydania "Monitora" wydanego przez Wawrzyńca Mitzelera de Kolof - Wydany w Mitzelerowskiej Drukarni. Stempli z ukrainskiej biblioteki nie usunąłem ponieważ są ważna częścią historii tej książeczki.



Dziękuję za uwagę i do następnego razu.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Obraz w stylu Han Gan'a z końca XVIII

Witam ponownie w Krzyskowym skladziku ze starociami ;)

Cóż, jedną z ciekawych opowiastek jest ta w ktorej pewnego dnia pojechalem na flomakr.. hehe! ;). Jak zwykle, obleciałem rano wszystkie stragany, i poza drobnostkami nic nie znalazlem ciekawego. Jednak koło dziewiątej, w ciągu dziesięciu minut przyjechały cztery samochody - nie widziałem w ktora strone isc. Jak ktoś chodzi po flomarkach to wie, że czasami ludzie w takich chwilach tracą głowę i zachowują się jak w latach 80-tych przy kolejkach za mięsem ;)

Wyjasnie od razu ze na flomarkach obowiazuja pewne zasady:

1) Nie wolno licytować na flomarku "że JA dam więcej" - kolejka zawsze obowiazuje.
2) Nie wolno kraść, jeżeli ktoś coś ukradnie to tylko raz.. Złodzieje maja zakaz wstępu na flomark - twarze się zapamiętuje.
3) Nie wolno wyrywać rzeczy z ręki.

Kiedyś widziałem dwie młode kobiety które wyrywały sobie jakieś spodnie - powiedzmy to na glos - WIOCHA jakich mało.. W końcu podszedł jakiś starszy Pan i krótko skwitowal donośnym głosem "RUHE" - czyli spokój, lub jakbysmy to w polsce powiedzieli bardziej dosadnie.. "Morda w kubel" ;) I nastała cisza.. Na flomarku pomimo że każdy szuka/poluje to wszyscy jednak jestesmy w pewnym sensie rodziną. Pokazujemy sobie nawzajem co się "upolowało", poznaje się kolekcjonerów i oczywiście może przyszłych klientów. Czasami bywało tak że cos kupiłem i tego samego dnia sprzedałem.

Ale wracajmy do historyjki, zdecydowałem się ze podejdę do Passata Kombi z małą pordzewiałą przyczepką. Parę osób stało przede mną przebierając towarem na stoliku. Nie mogłem dojść do stolika więc poszedłem do starej przyczepy. Starszy Pan, koło siedemdziesiątki przywiózł dużo książek, jakieś stare lampy i.. kilka obrazow. Zauważyłem również pare opartych o koło - odsłoniłem przykryty obraz i zobaczyłem piękny chiński motyw malowany na jedwabiu. Byłem zafascynowany.. Zapytałem bez zadnych emocji, wrecz znudzonym glosem o cenę - odpowiedź.. 10 euro.



Bez chwili zastanowienia wyciągnąłem 10 Euro. Gdy tylko to zrobilem to nagle wszyscy którzy byli przy stoliku dostrzegli piękno chińskiej perfekcyjności. Obraz był za szkłem, więc żeby uniknąć uszkodzeń postanowiłem jechać od razu do domu.


W domu zacząłem pod lupą przyglądać się pracy. Na Internecie znalazłem podobne obrazy znanego chińskiego malarza Han Gan, który malował przede wszystkim konie. Podobno ktoś powiedział że potrafił zobaczyć duszę konia. No cóż, zwróciłem się do znanego renomowanego domu aukcyjnego i zapytałem o ocenę i wycenę :)



Powiedzieli że jest to rzeczywiście obraz w stylu Han Gan'a z końca XVIII i początku XIX wieku. Wycenili go na kilkaset euro - ile przyniesie zysku po aukcji.. zobaczymy ;)



Dziękuję za uwagę i do następnego razu.